niedziela, 23 listopada 2008

Kai Doh Maru [Jap-Ang-Pl-Komplet]




Oglądając Kai Doh Maru nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jest mi opowiadana jakaś historia, której kontekst powinnam znać, a co za tym idzie, wszystko, co dzieje się na ekranie, powinno być dla mnie oczywiste. Ale nie było. Dlatego chociażby napisanie samego tylko wprowadzenia do fabuły stało się nie lada wyzwaniem – bo nie rozumiejąc sensu tego, co widziałam, nie mogę orzec, czy powiedziano za mało, czy za dużo?
Na wstępie widzimy, jak nie wiadomo kto i nie wiadomo po co goni po lesie dwójkę kobiet, chyba dziewczynkę z opiekunką. Prześladowcą okazuje się być nikt inny, jak dziadek dziewczynki, który wraz z grupą zamaskowanych ludzi koniecznie chce zabić tajemnicze Kai Doh Maru, którym jego wnuczka (a raczej wnuk, jak on sam uważa) podobno jest. Jak to zwykle bywa w legendach, pojawia się rycerz na białym koniu i ratuje panienkę z opresji, by potem wychować ją na wojownika walczącego ze złem.
Po pięciu latach panna walczy już nieźle, a historia jest jeszcze mniej zrozumiała – bo wiemy tylko, że coś jest źle. Ktoś (konkretnie buntownicy) posługuje się jakimiś dziwnymi sztuczkami i składa ofiary z ludzi (co prawda nie do końca wiadomo, komu i za co). Na pewno są to siły zła, ponieważ między innymi zatruwają wodę i mordują cesarskich żołnierzy. Gdzieś wśród nich znajduje się również bliżej niesprecyzowana księżniczka, towarzyszka zabaw Kintoki (bo tak ma na imię nasza bohaterka). Teoretycznie to ona tym wszystkim rządzi, ale na początku filmu zachowuje się jak marionetka, która nie wiadomo po co pałęta się za głównym złym. Potem sytuacja ulega zmianie, księżniczka podejmuje jakieś własne działania i ma własne pragnienia – a mianowicie do czegoś nagle jest jej potrzebna dziecięca towarzyszka zabaw – zaraz, a czy może ona myśli, że to był towarzysz? Niestety jednoznaczna odpowiedź na to pytanie nie jest możliwa, przynajmniej na podstawie fabuły anime.
Skoro mamy już wojowników dobra i głównego złego, to na nich padnie zadanie wytępienia go. Nie do końca wiadomo, za co i po co, ale gdyby to była jedyna niejasność w tym anime…. Niezrozumiałe rozmowy, padające gęsto imiona, których nijak nie da się przyporządkować do twarzy. Ktoś się z kimś kłóci i kogoś zjada, kto inny znika w czasie walki sprzed oczu dowódcy – tak po prostu. Ktoś porusza się dziwnie, jak ta marionetka… Ale czy oznacza to, że jest opętany przez zło? Kilku ktosi ginie – najczęściej nie bardzo daje się stwierdzić, jak i w imię czego.
Pisząc tę recenzję zastanawiam się, ilu znajdzie się wielkich otaku, którzy uznają za stosowne wyjaśnić mi, że skoro nie rozumiem głębi przesłania tego anime, to powinnam wrócić do pokemonów. Zapewne też nie zechcą trudzić się przy tym wytłumaczeniem, na czym rzeczona głębia polegała… Ja czuję się w tej chwili, jakby właśnie skończyły mi się kawałki puzzle, których było o wiele za mało, by dało się chociażby pobieżnie wywnioskować, co tak właściwie miała przedstawiać układanka. Teoretycznie brakujące fragmenty znaleźć można w legendzie japońskiej – i to jednej z najbardziej popularnych. Tyle tylko, że w praktyce anime nie ma z nią wiele wspólnego. Dlaczego? Wyobraźcie sobie, że w Polsce powstaje nagle film o tym, jak to w trudnych dla kraju czasach para szlachciców ratuje przed bandą Rosjan przerażoną dziewczynę, a po latach dorasta ona, żeby zwyciężyć wroga i objąć władzę (dla tych, którzy się jeszcze nie domyślili: mowa tu o Piłsudskim). Tak więc, o ile dla zorientowanych w temacie Japończyków interpretacja ta może być ciekawostką, o tyle dla widza zachodniego, a w szczególności nie obeznanego w temacie tylko zaciemni całą sprawę.
Grafika… Cóż, o takiej mówi się chyba „oryginalna”. Bardzo stonowana, w zasadzie wypłowiała kolorystyka przy prawie kompletnym braku szczegółów faktycznie nadaje jej dosyć wyjątkowy styl – jak gdybyśmy oglądali poruszające się ryciny. Niestety, trójwymiarowe kawałki animacji terenu, rodem z programu architektonicznego (nawet jeśli całkiem przyzwoicie wykonanej z nie najgorszej jakości programu) niezbyt do tej konwencji pasują. O dziwo, całkiem ładne i na miejscu okazują się dodane tu i ówdzie jaskrawe kolory. O muzyce można powiedzieć niewiele – bo z jednej strony jest jej bardzo niedużo, z drugiej natomiast całkiem ładnie i sensownie podkreśla to, co się dzieje na ekranie.
Czy można polecić to anime? Chyba tak – amatorom oryginalnej kreski, a może też znawcom historii (a w szczególności starych legend). Na pewno nie zwykłemu widzowi, ponieważ poczucie kompletnego zagubienia można uzyskać innymi sposobami, o wiele szybciej i skuteczniej.

Dvdrip:

http://rapidshare.com/files/39317129/KAI_DOH_MARU__DVDRip_by_Triple_6_.part1.rar
http://rapidshare.com/files/39339976/KAI_DOH_MARU__DVDRip_by_Triple_6_.part2.rar
http://rapidshare.com/files/39346844/KAI_DOH_MARU__DVDRip_by_Triple_6_.part3.rar
http://rapidshare.com/files/39352831/KAI_DOH_MARU__DVDRip_by_Triple_6_.part4.rar
http://rapidshare.com/files/39358140/KAI_DOH_MARU__DVDRip_by_Triple_6_.part5.rar
http://rapidshare.com/files/39360452/KAI_DOH_MARU__DVDRip_by_Triple_6_.part6.rar

Brak komentarzy: